Od wieków na Mazowszu Boże Narodzenie łączyło religijny wymiar z dawnymi wierzeniami ludowymi oraz kalendarzem rolniczym. Pomimo, że świętowanie w każdym z domów wygląda nieco inaczej, bo każda rodzina tworzy swoje, właściwe tylko dla niej zwyczaje i obrzędowość, to jednak warto sięgnąć do tych, które trwają, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Zanim nastawał świt, wiejskie dróżki i miejskie uliczki rozjaśniały płomyki adwentowych lampionów, niesionych z kościołów po „roratach” – specjalnych adwentowych mszach ku czci Matki Bożej. W wielu domach symbolikę narastającego światła podkreśla też wieniec adwentowy z czterema świecami, zapalanymi w kolejne cztery niedziele adwentu – zwyczaj wprowadzony przez jednego z niemieckich pastorów, dziś coraz chętniej praktykowany również w Polsce.
Oczywiście przed świętami trzeba zaopatrzyć się w zielone drzewko. Obwieszone łakociami i błyskotkami ma nawiązywać do rajskiego drzewa życia. Ustawiana w mieszkaniu choinka zastąpiła w Polsce wieszane u belki „podłaźniczki” będące zieloną gałęzią sosny, jodły lub świerku. Najpierw zawieszano ją czubkiem ku podłodze, następnie przyczepiano jej szczyt do stropu, później zaczęto stawiać ją na stole, a wreszcie na ziemi, lecz z zastrzeżeniem, aby sięgała wierzchołkiem do pułapu. W mazowieckich domach przeważały drzewka sosnowe lub świerkowe.
Zanim jednak choinka dotarła z Niemiec do Polski, w kątach izb umieszczano snopy niewymłóconego zboża (w zamożniejszych domach były to snopy czterech podstawowych zbóż: żyta, pszenicy, jęczmienia i owsa).
W XIX w. w dworach pojawiły się drzewka choinkowe udekorowane ozdobami ze słomy i bibuły, orzechami, jabłkami czy też wypiekanymi własnoręcznie piernikami. W latach 60. i 70. XX w. zaczęły stopniowo pojawiać także sztuczne choinki. Pierwsze powstały u zachodnich sąsiadów, a do ich wykonania użyto drutu i gęsich piór pofarbowanych na zielono.
Do rajskiego drzewa życia porównywana była również jemioła, zawieszana również często w domach na święta. Związany ze świętami Bożego Narodzenia zwyczaj wieszania jemioły u sufitu, aby móc „bezkarnie” pocałować wybrankę, przybył do nas z XVII-wiecznej Anglii.
Przed świętami trzeba również zabrać się za przygotowanie choinkowych ozdób. Wspólne ich wykonywanie integrowało rodzinę. Dawniej na ich przygotowanie poświęcano adwentowe wieczory. Po II wojnie światowej, oprócz tradycyjnych ozdób – jak jabłka (na pamiątkę rajskiego drzewa) i orzechy (symbolem pomyślności) – na choince zawieszano wykonane w czasie adwentu pawie oczka, aniołki, mikołaje, pajacyki, karuzele, jeżyki, łańcuchy, gwiazdki.
Przygotowywano też „światy” (w niektórych rejonach Mazowsza lepione dopiero po wigilijnej wieczerzy), zwane też jabłuszkami bądź opłatkami. To kuliste, przestrzenne ozdoby, wykonane z różnokolorowych opłatków, typowe dla Mazowsza. Wieszało się je pod sufitem oraz na podłaźniczce. Dawniej wierzono, że zapewniają one gospodarzom pomyślność w przyszłym roku.
Charakterystyczne dla naszego regionu są również „byśki”, czyli pieczywo przygotowane z ciasta chlebowego. Mają formę figurek symbolizujących zwierzęta gospodarskie i leśne. Każdy gospodarz stawiał je na stole w świętym kącie. Panowało przekonanie, że im więcej ich przygotuje, tym lepiej się będzie wiodło domownikom. Druga forma wypiekanych figurek to „nowe latko” przedstawiające pasterza otoczonego ptakami (bądź innymi zwierzętami) umieszczonymi na kręgu. Przynosiły pomyślność w gospodarstwie oraz zapewniały liczny przychówek, szczęście i urodzaj na cały nadchodzący rok.
24 grudnia, czyli wigilia. Jej nazwa pochodzi od łacińskich słów „vigilo/vigiliare” czyli „czuwać” oraz „vigilia” – „czuwanie” albo „straż nocna”.
Po kurpiowsku wigilia to zilija, natomiast na Boże Narodzenie mówiło się Gody, ponieważ stary rok godził się z nowym, ustępował mu miejsca. Nazwy postnik i pośnik nawiązują do zachowywania w dniu wigilii postu.
Według tradycji ten dzień był szczególny – wszystkiemu, co się w nim wydarzyło, nadawano szczególne znaczenie. Nasi przodkowie rozpoczynali go bardzo wcześnie w myśl powiedzenia „kto w wiliję rano wstanie, cały rok nie zaśpi”. Mówiono, że „jaka wigilia, taki cały rok”. Dlatego też od rana zwracano uwagę na każde słowo i gest. Dla zachowania zdrowia i urody obmywano się w rzece lub pito się wodę ze studni.
Na Mazowszu zwracano uwagę, kto pierwszy przekroczy próg domu. Każdy, kto przyszedł, miał jakieś znaczenie wróżebne: jeśli to była kobieta – to może nie najlepiej, jeśli dziecko – to wróżyło dużo prosiąt w obejściu. Wizyta mężczyzny zwiastowała pomyślność (panny miały wyjść za mąż itp.). Jeśli w wigilię zawitał do domu sąsiad, proszono go, by usiadł na chwilę „aby rok był obfity”.
W tym dniu gospodarze nie pożyczali niczego od sąsiadów, trzeba było też oddać wszystkie długi (bo zostawały na następny rok) i pogodzić się z bliźnimi. Dzieciom powtarzano, by były posłuszne, bo niegrzeczne zachowanie mogło przynieść im karę w nowym roku. Nasi przodkowie byli przekonani, że spełni się to, co wypowiedziane w wigilię. Dlatego uważali, by nie złorzeczyć nawet w myślach. Nie wolno się w tym dniu kłócić ani płakać, ale zająć się swoją pracą. Kto w wigilię położy się na chwilę relaksu, spowoduje, że latem kłaść się będzie zboże w polu.
Dzień wigilijny upływał pod znakiem postu, aż do uroczystej kolacji. Przed wieczerzą trzeba było umyć się wodą w misce, w której były monety. Przeznaczano je później na tacę, ale też wróżyło to mnogość pieniędzy.
Przed wieczerzą izba zmieniała się w miejsce pełne symboli. Na stole, pod białym obrusem, kładziono siano, a czasem słomą wykładano podłogę wokół ławy, by przypominała betlejemską stajenkę. Niektóre mazowieckie domy miały też swoje małe rytuały. Przed rozpoczęciem wieczerzy nogi stołu lub ławy obwiązywano łańcuchem, „by chleba nigdy nie zabrakło”. Pod stołem kładziono lemiesz od pługa, by ziemia w przyszłym roku była urodzajna i wolna od szkodników (zwłaszcza kretów).
Najważniejszym momentem wieczerzy było wspólne zasiadanie do stołu przez całą rodzinę w chwili pojawienia się pierwszej gwiazdy na niebie lub tuż po zachodzie słońca. Należało zadbać, by przy wigilijnym stole pojawiła się parzysta liczba osób, w przeciwnym razie – jak wierzono na dawnych mazowieckich dworach – któryś z biesiadników nie doczeka kolejnych świąt… Miejsca zajmowano według wieku, by zachować porządek życia i uchronić młodych przed przedwczesną śmiercią.
Zawsze pozostawiano także jedno puste nakrycie. Dziś najczęściej tłumaczy się ten zwyczaj życzliwością i otwartością na potrzebujących – jako miejsce dla „samotnego, zbłąkanego, wędrowca”. Okazuje się, że korzeni tej tradycji należy szukać na Mazowszu. Kiedyś wierzono, że to miejsce trzeba zostawić po to, żeby duchy tych, którzy już odeszli z danego domu, miały miejsce swoje przy stole.
Zazwyczaj wieczerzę wigilijną rozpoczynał najstarszy gospodarz w domu. To on pierwszy na znak miłości i wspólnoty dzielił się opłatkiem, a następnie składał życzenia, po czym białym opłatkiem łamali się domownicy. Kolorowym, owiniętym w chleb, dzielono się ze zwierzętami (wierzono, że w ten wieczór mogą przemówić do gospodarzy), głównie z krowami, wołami i owcami, co tłumaczono tym, że były one w stajni przy narodzeniu Pana Jezusa. Żaden kawałek opłatka nie mógł się zmarnować: pozostałe cząstki opłatka odkładano na talerzyk jako wyraz dzielenia się nim z duszami bliskich zmarłych, które nas nawiedzają. Fragment opłatka lądował też w studni, co miało zapewnić zdrową wodę.
Po przełamaniu się opłatkiem i krótkiej modlitwie wszyscy domownicy próbowali każdej potrawy, aby żadnej z nich w domu nie zabrakło. Wspólną cechą wigilijnej wieczerzy było spożywanie postnych dań. Ich liczba była uzależniona od zamożności domu. Jeszcze do połowy XX w. dbano, aby liczba potraw wigilijnych była nieparzysta – pięć, siedem lub dziewięć. Wierzono, że taki stół zapewni powodzenie w uprawach roślin w nadchodzącym roku. Im więcej potraw, tym obfitsze miały być plony. W wybranych domach liczba potraw odpowiadała liczbie apostołów lub liczbie miesięcy w roku.
Uczestnicy uroczystej wieczerzy wspólnie zasiadali do posiłku i nie wstawali aż do zakończenia spotkania. Złamanie tej zasady nie wróżyło niczego dobrego, bo podobnie jak oni, tak też będą robić kury – jeśli nie usiedzieli na miejscu przy wieczerzy, to i one będą spacerować, zamiast wysiadywać jajka.
Gospodynie z tradycjami nigdy nie sprzątały dań ze stołu po wigilii – być może tymi smakołykami zechcą posilić się dusze zmarłych odwiedzające domostwa.
A co jedzono przy świątecznym stole? Wszystko zależało od regionu i… zamożności domu. Potrawy przygotowywane na kolację wigilijną na Mazowszu miały składać się przede wszystkim ze składników zebranych z pola, ogrodu, lasu i wody. Przygotowywano je więc z mąki, kaszy, warzyw, owoców i miodu; były grzyby z lasu, ryby z jeziora, śliwki, jabłka i gruszki. Nawet w najbiedniejszych rodzinach jadano solone śledzie, które można było dość tanio nabyć w wiejskiej karczmie czy w sklepiku w miasteczku.
Typowymi mazowieckimi potrawami wigilijnymi były: kapusta z grochem, kluski z makiem, kapusta z grzybami, barszcz grzybowy, zupa z suszonych owoców, ziemniaki z wody, racuchy zwane słodziakami, ryby, pierogi z kapustą i grzybami, czy rwaki – ręcznie wyrabiane kluski. Jedzono czerwony barszcz z uszkami, karpia w śmietanie, smażone grzyby oraz postną kapustę z grzybami. Popularny był też pęczak polany olejem i miodem, zwany na wschodnim Mazowszu „kucją”. Nie brakowało śledzi podawanych zwykle z ziemniakami, w wielu domach smażono również pampuchy (miękkie, drożdżowe ciasto wrzucane na gorący tłuszcz). Na stołach dworskich i mieszczańskich przeważał barszcz czerwony z uszkami i ziemniakami. Jadano też zupę rybną i migdałową, a ryby przyrządzano na różne sposoby.
W północnej części Mazowsza na stołach królowały kluski z makiem, czerwony barszcz z uszkami, pierogi z grzybami, groch z kapustą czy śledzie podawane zwykle z kartoflami.
W radomskim kolację zaczynano od zupy. Popularny był barszcz grzybowy z kluskami, żur z chlebem czy też kapuśniak z kwaszonej kapusty. Na stole musiały znaleźć się również wszystkie rodzaje kaszy, pierogi z nadzieniem z grzybów lub siemienia lnianego. Stosunkowo rzadko podawano ryby – jeśli już, to śledzie.
Na Kurpiach podczas wigilijnej wieczerzy pojawiały się na stołach gotowane ziemniaki i kasze (często była to kasza jaglana polewana olejem lnianym). Podawano kapustę kwaszoną z dodatkiem grzybów lub grochu, kluski z makiem, zupę owocową z kluskami, robioną z suszonych jagód i doprawianą miodem, a także barszcz czerwony albo rosół z prośnianek (gąsek). Na stołach bardziej zamożnych Kurpiów można było znaleźć smażoną rybę, a w biedniejszych domach jedynie śledzie. W późniejszym okresie bożonarodzeniowe menu rozszerzyło się o pierogi z kapustą i grzybami.
Jak przygotować tradycyjne mazowieckie dania? Kilka przepisów możemy znaleźć na stronach naszego miesięcznika „Mazowsze. Serce Polski”. Znajdziemy tu przepis na barszcz na własnym zakwasie, wigilijny pieróg z kapustą i grzybami, pierogi pieczone z kapustą i grzybami, bigos z kapustą albo śledzia w śmietanie z czosnkiem.
Po wieczerzy wigilijnej rodzina spędzała czas na wspólnym śpiewaniu kolęd, kręceniu powróseł i wróżbach. Młodzi wyciągali spod obrusa źdźbła siana: zielone zwiastowało rychłe zamążpójście lub ożenek, zwiędłe oznaczało, że trzeba będzie poczekać, a pożółkłe wróżyło staropanieństwo lub starokawalerstwo. Z siana wróżyły również gospodynie, odczytując z jego długości, jak bogato obrodzi len, a z koloru – jak długie będzie życie. Gospodarze natomiast ze snopów ustawionych w rogach izby wyciągali kłosy, rozcierali je w dłoniach i liczyli ziarna. Najwięcej ziaren wskazywało, które zboże wyda najlepszy plon w nadchodzącym roku. Ze słomy kręcono powrósła, by gospodarze przepasani nimi wyruszyli na pasterkę, a po powrocie mogli owinąć nimi pnie drzewek owocowych, chroniąc je w ten sposób przed robactwem i suszą oraz zapewniając obfite plony.
W tradycji mazowieckiej, obok wspólnej wieczerzy, ważnym elementem było obdarowywanie się drobnymi upominkami. Jeszcze w latach pięćdziesiątych dzieci często otrzymywały prezenty wykonane własnoręcznie przez ojca lub dziadka. Dla dziewczynek przygotowywano wstążeczki, spinki do włosów, chustki, a dla chłopców – małe scyzoryki. Najczęściej jednak upominkiem były pierniki lub słodkie bułki, które stanowiły prawdziwy rarytas.
Po takim czuwaniu wyruszano do kościoła na pasterkę, by przywitać nowonarodzonego.
Pierwszy dzień świąt spędzano w ścisłym gronie rodzinnym śpiewając kolędy i jedząc przygotowane specjalnie na tę okazję potrawy: kiełbasy, tłusty bigos, pieczenie i ciasta. Był to czas spokoju, odpoczynku i radości w gronie najbliższych.
Drugi dzień świąt, czyli dzień św. Szczepana, spędzany był zazwyczaj poza domem. Podczas mszy św. gospodarze święcili w kościele owies, a młodzież z chóru sypała ziarnem zbóż wychodzących z kościoła wiernych (a zdarzało się i księdza) na pamiątkę ukamienowania pierwszego męczennika. Zwyczaj miał zapewnić zdrowie, pomyślność i obfite plony.
Tego dnia plebani wraz z organistami wyruszali odwiedzać domy wiernych, przynosząc błogosławieństwo i zbierając tzw. kolędę – jajka, drób, słoninę, kiełbasę i sery. W ślad za nimi ruszały grupy kolędnicze, które śpiewały przed domami, otrzymując w zamian drobne pieniądze, kawałek ciasta czy innych potraw. Jedną ze starszych form kolędniczych były grupy z kozą, niedźwiedziem lub turoniem, którym towarzyszyły postaci przebrane za dziadów.
Cały artykuł dostępny jest na stronie mazovia.pl. Zachęcamy także do posłuchania podcastu Samorządu Województwa Mazowieckiego „Halo! Tu Mazowsze”, pt „Kluski z makiem czy kutia? Odkryj zwyczaje świąteczne na Mazowszu!”.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie