Poddaję się - emigruję. Pracuję od 20 lat i nie mam nic - tylko długi Tomasz Mikołajczyk 29.11.2013 , aktualizacja: 01.12.2013 21:27
Osiem lat temu wraz z żoną kupiliśmy dom do remontu - oczywiście na kredyt - w drodze było pierwsze dziecko, policzyliśmy, że czynsz za wynajem to równowartość kredytu, więc rachunek był prosty. Znam się na budowlance, pracuję jako logistyk, miałem dobrą pracę, żona - informatyk, nic nas nie powstrzyma, w ciągu 2 miesięcy wypadek, po rehabilitacji wracam do firmy i dostaję wypowiedzenie (wypadek miałem w pracy). Ale nic to - damy radę - otwieram firmę budowlaną, w końcu mam dwie ręce, zarobię na siebie i kredyt, żona też zarabia. Robię dobrze, ale moje stawki są za wysokie, schodzę coraz niżej, by mieć robotę, dochodzę do poziomu, że stawka na robotę nie pokrywa nawet kosztów, zaczyna się partactwo, zatrudniane na czarno, w końcu ZUS zabija firmę - 10 tys. długu za 10 miesięcy.
Nie dam rady konkurować z rencistą, czy robiącym fuchy robotnikiem, ludzi interesuje cena, nie jakość. Zmieniam taktykę, idę na etat, pensja niewysoka, na papierze 1200, do ręki 2000. Nie za wiele, ale jeśli nic się nie wydarzy, da się egzystować.
Tu nadmienię, rodzi się kolejna dwójka dzieci - żona pracuje już w potężnej korporacji, ale że była na urlopie macierzyńskim, ominęły ją wszelkie podwyżki czy awanse, więc mimo olbrzymiego doświadczenia i umiejętności ma pensję sprzątaczki biura (dodam, że na sześć lat pracy dla korporacji przez sześć miesięcy była na zwolnieniu macierzyńskim).
Praca na etacie w małej firmie to koszmar: jako kierowca busa nic mi się nie należy. 24 godz. za kółkiem to nic dziwnego - kurs do Szczecina, załadunek własnoręczny (trwający ok. 3 godz.) i powrót, żadnej diety, wszelkie jedzenie czy kawa we własnym zakresie i o 8 rano w pracy.
Na koniec pytania, czy na pewno auto tyle spaliło i dlaczego tak długo jechałem, bo przecież to zaskoczenie, że bus, który ma ładowność 1,7 t, którego DMC nie może przekraczać 3,5 t, a waży 4,5 t, pali o 40 proc. więcej, a prędkość maksymalną, którą osiąga to 80 km/godz.
Światełko w tunelu - mam okazję na kurs sponsorowany przez UE. Idę do szefa, w końcu nic to go nie kosztuje, niestety, uważa, że ten kurs będzie przeszkadzał mi w pracy (firma zajmuje się transportem, kurs: kierowca C+E), podejmujemy z żoną decyzję - zwalniam się, robię kurs, po uzyskaniu uprawnień w końcu nastanie dla nas wiosna.
Kurs się ciągnie, to, że firma, która wygrała projekt, jest spoza województwa, w którym mieszkam, jest kłopotliwe, mam wrażenie, że granice województw to dla urzędników granice państw z czasów zimnej wojny.
Kończę kurs, wszystkie egzaminy zdaję w pierwszym terminie, i... k***a nic... Nadal jestem tam, gdzie byłem, cokolwiek bym zrobił, jestem w tym samym miejscu.
MAM DOŚĆ!
Kilka uwag ogólnych. Moja żona urodziła trójkę dzieci. Kosztowało nas to wszystkie jej podwyżki, obecnie zarabia 2500 zł miesięcznie, gdy absolwent zatrudniany na odpowiedniku jej stanowiska dostaje 3500 zł - to tyle w temacie polityki parorodzinnej... Pracuję od 16. roku życia: na jednej z rozmów usłyszałem, że mam za duże doświadczenie zawodowe - nie zrozumiałem - dopiero mój przyjaciel (15 lat ode mnie starszy) wyjaśnił mi, co się za tym kryło: nie da się cię kiwać, wiesz, czym to się je, i wyczujesz oszustwo. Kredyt: bankowi powinno zależeć, by w kłopotach pomóc, w końcu chcą odzyskać swoje pieniądze, ale nie u nas - każdy monit o spłatę, każde opóźnienie - 50 zł - w pewnym momencie mieliśmy 1000 zł raty i 500 zł za monity - to w temacie, przyjazności banków. Pomoc społeczna - dwa razy skorzystaliśmy. To był dramat. Nie sądziliśmy, że kiedykolwiek będziemy musieli się do tej instytucji zwracać - niestety, życie po raz kolejny zweryfikowało naszą optykę. Pomoc osobom, które nie są uzależnione od P.S., nie istnieje. Pani z OS z rozbrajającą szczerością pytała mnie, czy może jestem alkoholikiem, narkomanem, może chociaż dzieci biję, bo wtedy wpasuję się w rubrykę i dostaniemy pomoc, a tak to ona nic nie może zrobić, zasiłek celowy w wysokości 130 zł, i to wszystko... Reasumując. Do panów prezesów firm: zróbcie przegląd pensji waszych pracowników. Ceny mamy europejskie - w przeliczeniu 1:4, we Francji czy w Niemczech płaciłem za jedzenie tyle, co w Polsce. Moja żona, informatyk, zarabia 600 euro miesięcznie, to samo dotyczy wszystkich zawodów. Możecie udawać, że nic się nie dzieje, ale zwłaszcza w firmach produkcyjnych i budowlanych proponowałbym wam zrobienie przeglądu średniej wieku, za 15 lat sami będziecie murować i frezować, bo każdy, kto coś potrafi, wyjedzie na Zachód, a reszta przejdzie na emeryturę lub rentę. Tłumaczenie kosztów pracy to bzdura, zachodnie firmy, z pracownikami pracującymi za uczciwe pensje są tańsi od polskich firm (vide koszt wybudowania 1 km autostrady czy stworzenia adekwatnego projektu informatycznego). Polityka społeczna: ludzie, którzy są w chwilowym dołku, są pozostawieni sami sobie, nie mieszczą się w schemacie - mam wrażenie, że państwo nie ufa swoim własnym urzędnikom, decyzja o pomocy powinna zależeć od pracownika środowiskowego oczywiście z jakimś systemem kontroli, ale naprawdę w 90 proc. to uczciwi i dobrzy ludzie. Durne przerzucanie się projektami między urzędami tylko dlatego, że firma z Łodzi próbuje działać we Wrocławiu - zrobimy jej na złość. Ale że jestem Dolnoślązakiem to pieprzonego urzędniczynę nie obchodzi, że jego każdy dzień zwłoki w podbiciu świstka to moja gehenna, to moje k***a życie. Pozostałe instytucje kontroli typu BHP czy PIP to fikcja - 20 lat pracuję w różnych firmach i nigdy nie spotkałem się z kontrolą. Tu piję do związków zawodowych - zajęliście się sobą i w d***e macie 80 proc. ludzi, którzy walczą o swoje dzieci i dotrwanie do kolejnej wypłaty.
Na koniec, cytując klasyka "No Future" in this country.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,95892,15035491.html?fb_action_ids=679414795416009&fb_action_types=og.likes&fb_source=other_multiline&action_object_map=%5B654316274591718%5D&action_type_map=%5B%22og.likes%22%5D&action_ref_map=%5B%5D#ixzz2mcSKACVK
Komentarze opinie